„Wtedy lecę wysoko” to książka
o kontrowersyjnej metodzie uwalniania się od negatywnych emocji
pewnej nastolatki. Ruby (Robinia Hood) postanowiła założyć bloga
o tym, jak kradnie. Pomysł był raczej spontaniczny, działała pod
wpływem impulsu. Ekspedientki pewnej „sieciówki” nie chciały
poświęcić jej pięciu minut. Wtedy to po raz pierwszy coś
ukradła. Po prostu włożyła opakowanie z rajstopami (których na
pewno by nigdy nie założyła) do torebki i wyszła ze sklepu.
Jednak w domu poczuła ogromne wyrzuty sumienia. Następnego dnia
oddała rajstopy do sklepu organizacji dobroczynnej. Całą sytuację
streściła na blogu. I tak to się zaczęło... Kradła, oddawała,
a potem opisywała na blogu. Przez długi czas blog Ruby miał tylko
jednego sympatyka: jej sąsiada Noego. Chłopak odgadł, kim jest
tajemnicza Robinia i obiecał dochować sekretu. Jednak co się
stanie, kiedy blog odkryją tysiące?
Książka wciąga, ale zakończenie
było nieco naiwne. Jeżeli chodzi o postaci pierwszoplanowe, to
postać Noego była niezwykle wyidealizowana. Ten chłopak to
współczesne wcielenie księcia na białym rumaku, bez wad. Nie
jestem pewna czy aż tak nieskazitelna postać pasuje do tego
gatunku. Główna bohaterka – Ruby w niektórych momentach staje
się denerwująca. Jej wybory mogą być sprzeczne z zasadami
moralnymi większości ludzi. Postaci drugoplanowe są praktycznie
neutralne – są, ale równie dobrze mogłoby ich nie być. Ich
wątki zaczynały kreować się na początku, ale w dalszej części
książki po prostu zanikły. Ogółem typowa książka obyczajowa
dla młodzieży o której nie można powiedzieć że jest dobra, ani
zła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz